Ostatni dzień to dzień podróży. Trzynaście ekscytujących, porywających, fantastycznych, egzotycznych godzin. A jak było naprawdę?
Zaczęło się od pociągu do W. Pociągu objętego rezerwacją miejsc i od pasażerów z powodu rezerwacji upchniętych w jednym wagonie. Na całe szczęście ludzie byli kontaktowi i można było wspólnie poopowiadać sobie swoje kolejowe anegdotki (czyli kto gdzie jechał najwolniej i jakich awarii był świadkiem). Z rana byłem nieco zmęczony i niekojarzący, dlatego na pytanie „Tak z ciekawości Pan jedzie do K.?” odpowiedziałem „Nie, na Wielkanoc”. Po zdziwieniu rozmówcy wywnioskowałem, że pytanie najprawdopodobniej zawierało dodatkowy przecinek, a więc brzmiało: „Tak z ciekawości, Pan jedzie do K.?”.
Za oknem mijaliśmy sarny, zające i… zmarznięte żurawie. Chyba one również spodziewały się wiosny nieco wcześniej.

Chyba udało mi się rozgryźć tajemnicę opóźnień i prędkości pociągów. Otóż konduktorzy używają swojego własnego czasu, i tak kiedy spytamy „ile jeszcze do X” nie odpowiedzą „godzinę”, ale „godzinę czasu”. Być może więc zamiast 1h, jest to 1h*c (gdzie c – czas, prawdopodobnie -> ∞).

Już po sześciu i pół godzinach sceneria całkowicie się zmieniła. Wysiadłem na dworcu w K., skąd za godzinę miałem odjechać autobusem zastępczym do R. Ale autobusem skąd? Skierowałem swoje kroki ku informacji kolejowej, a ponieważ dworzec był świeżo po kompletnej przebudowie, nie miałem dobrych przeczuć… Tuż po wejściu do hali dworca dostrzegłem piktogramowe „drogowskazy” do informacji. Skierowałem się więc zgodnie z nimi w lewo, a następnie dwa razy prosto i znowu w prawo, by dojść prosto do… tylnego wyjścia hali. Zdziwiony obróciłem się na pięcie i zauważyłem piktogram kierujący mnie w prawo na wyższy poziom, a następnie prosto. Po dojściu do następnego drogowskazu, magicznego „i” nie było wśród piktogramów. Znowu obróciłem się na pięcie i znowu zauważyłem, że powinienem iść prosto… prosto tam, skąd przyszedłem. W rezultacie okazało się, że większość tablic informacyjnych kierowała pasażerów szukających informacji na wprost, niezależnie w którym kierunku i skąd akurat się szło…
Mimo trudności informację udało mi się odnaleźć i to tuż koło wejścia do hali, którym wszedłem na dworzec na samym początku. Na wielkie stoisko informacyjne składał się ogromny blat i dwa biedne dziewczęta z planem przyjazdów i dojazdów w segregatorze.
R – Dzień dobry. Chciałbym dostać się do R., ponoć jedzie się tam autobusem. Skąd odjeżdża?
X – Tak, autobusem. Z placu A.
R – … [cisza]
X – … [cisza]
R – … [cisza]
X – … [cisza]
R – No dobra, czyli skąd?
X – A to trzeba iść tu prosto.
Y – Nie, nie prosto, trochę skręcić.
R – W prawo, tak?
Y – Tak tak.
X – Nie, nie, w lewo.
Y – A tak.
R – To w lewo?
X – W lewo, w lewo.
Z tak obszerną i jednoznaczną informacją, stwierdziwszy, że mam jeszcze sporo czasu, chciałem przejść się do sklepu. Widziałem piktogram kierujący do galerii handlowej, więc udałem się w jej kierunku. Wyszedłem z dworca, obszedłem duży plac budowy, przeszedłem przez głębokie błoto i… w końcu zrozumiałem, że piktogramy są już „na zapas”, a galeria jest jeszcze we wstępnej fazie budowy i powstaje właśnie na mijanym przeze mnie placu budowy.
Wróciłem więc i przedostałem się na drugą stronę dworca na osławiony plac A. i wtedy okazało się, że jedynie ulica nosi imię A., a sam plac nazywa się zupełnie inaczej. Ale to tak błaha pomyłka, że możnaby ją pominąć. Z powrotem wróciłem na dworzec szukając informacji o tym, skąd, u licha, na tymże placu będzie mój autobus odjeżdżać i o dziwo taką informację udało mi się znaleźć.
Stojąc i czekając na taki autobus nawiązują się zawsze kilka „jednozdaniowych” znajomości:
– Dokąd pan jedzie? Aha.
– Czy stąd odjeżdża autobus? Aha, ja też mam nadzieję, dziękuję.
Nieopodal placu znajdowały się restauracje zachęcające potencjalnych gości swoimi wymyślnymi nazwami: „Pod paragrafem” i „Na tyłach”, a także zagadkowy zakład „Napełnianie kartridży i tonerów. Dozwolone od lat 18-stu”. Wszyscy przydworcowi taksówkarze wyglądali jak emerytowani bokserzy, a nieopodal stała przemarznięta i przemoknięta, dzięki padającemu z coraz większą siłą mokremu śniegowi, czekająca na miejski autobus dziwka.

Tuż przed przyjazdem mojego autobusu, na przystanek podszedł młody chłopak w jaskrawej kurtce z przypinką „w czym mogę pomóc?” prowadząc Chinkę i rozmawiając z nią łamanym angielskim. Mówiła, że musi jechać, bo jutro ma samolot. A potem zaczął się chaos. Podjechał autobus i ludzie zaczęli wychodzić, ledwo przepuszczani, przez tych, którzy wejść do środka chcieli. W tym samym czasie konduktorka próbując przedrzeć się krzykiem przez tłum oznajmiała, że „Autobus omija K., jedzie do R. Jeśli ktoś chce jechać do K., to zaraz podjedzie drugi autobus.” Po wejściu do środka, zauważyłem znajomą Chinkę nieco zdezorientowaną. Na sto procent nie znała języka polskiego i wyglądała na zbyt wystraszoną, żeby spytać kogoś o pomoc. Zapytałem więc, czy miejsce jest wolne. A ona odetchnęła i spytała o to gdzie powinna dać walizkę. Powiedziałem, że do luku bagażowego, ale niech mi powie dokąd jedzie. I powiedziała to, czego się obawiałem:
C – Do K.
R – Niestety, ten autobus tam nie jedzie, tylko mija to miasto.
C – Kto tak powiedział?
R – Kierowca.
C – Na pewno?
R – Chodź.
Może mi zaufała, a może nie miała wyjścia, ale nie stawiała oporu, kiedy wziąłem jej walizkę i wyszedłem z autokaru, a ona została w środku. Zaczepiłem chłopaka „w czym mogę pomóc”:
R – Ej, ponoć ten autobus nie jedzie do Krakowa.
X – Tak? Kto tak powiedział?
R – Pani kierowniczka
X – Jak to? Zaraz…. Ej, jedziecie przez Kraków?
K – Nie.
X – Kurcze. To powiedzcie może to ludziom, bo nie wiedzą, co?
Zawołałem Chinkę. Chłopak powiedział jej tylko „sorry”, ona z ulgą mi podziękowała i poszła do drugiego autobusu, który właśnie odjechał. A ja wsiadłem i zająłem jej miejsce. Obok dosiadł się hipster czytając drugą część „Persepolis”.
Oczywiście część pasażerów nie załapała się na miejsca siedzące, co ktoś trafnie skomentował „Oczywiście jesteście zaskoczeni, że ludzie na Święta do domu wracają”, na co kierowca odparła tradycyjnym kolejarskim pozdrowieniem „Ja nie mam na to wpływu, proszę się skarżyć PKP”. Tak, zarówno kierowcą autobusu jak i konduktorem były kobiety, chyba po to, aby ludzie ich nie zlinczowali i mieli więcej wyrozumiałości. Ale jak się okazało, nie było tak źle. Mimo tych 50st.C panujących w środku przy zapewnieniach kierowniczki, że ogrzewanie jest wyłączone. Podróż przebiegła o dziwo bardzo sprawnie mimo napotkanego na autostradzie wypadku i trzech pięciominutowych przystanków. Za oknem co i rusz przejeżdżały samochody na holenderskich, brytyjskich i wiedeńskich tablicach, a młoda pani kierowniczka bardzo zręcznie wyprzedzała tiry rozmawiając jednocześnie przez telefon komórkowy.

Krótkie podsumowanie – w ciągu ostatnich 69 godzin, zaliczyłem:
– 8h snu
– 25h+ pracy
– 18h podróży

Podczas całej dzisiejszej podróży przespałem około 3 minuty i najpiękniejsze w nich było to, że nie śnił mi się kod, żadnego programowania, zero. Dzięki temu, że przeczytałem dziś połowę książki, moje senne majaki od razu zeszły na tematy antropologiczno-astrofizyczno-kryminalne. Dobra książka, z której bohaterem choć trochę można się utożsamić, to balsam dla umysłu!

W domu jestem tylko połową, ale to już ostatni raz bez K. … i pierwszy raz bez Małego Przyjaciela :(

O 4 nad ranem kosy śpiewają na zaśnieżonych drzewach.

A na zdjęciu bałwanek na podwórku nieopodal. Nie moja robota Białe Święta.

 

Cytat na dziś:

Jakie to dziwne pojęcie „próżnia”! Próżnia jest wypełniona tym, co dla nas niewidoczne. A czas płynie i wszystko odmienia, odmienia drogę gwiazd, kołysze kosmos jednostajnym ruchem. To on ożywia ogromnego pająka życia, który łazi po pajęczynie wszechświata. Irytujący jest wymiar czasu, o którym nic nie wiemy, prawda?

Wesołego Alleluja!