Cofnijmy się do przeszłości, czyli do dnia, w którym nie było nocy.

Opuszczamy to szalone miasto- Tokyo
Po nocy spędzonej na lotnisku, ta inteligentna japońska maszyna skutecznie masuje mięśnie naszego ciała.
 z radością ostatni raz zjadamy po dwie parówki, korzystając przy tym z niezwykle sprytnego dozownika ketchup-musztarda

 Ostatni raz raczę podniebienie jedzeniem typu: „nie wiem co to jest, ale jest smaczne i chyba zdrowe”

R. wybiera bardziej przewidywalny posiłek
Tego dnia stewardessa zaskakuje nas pytaniem: „Czy jesteście z Niemiec albo Austrii, bo tak równo układacie tacki po posiłku!” Ha!

 W lataniu samolotem jest coś dla mnie fantastycznego, a jednocześnie strasznego. Zawsze wsiadając do samolotu staram wyobrazić sobie, że wsiadam do autobusu. Ta myśl, pozwala mi powstrzymać strach przed lataniem. Mimo wszystkich tych negatywnych doznań, uwielbiam patrzeć przez okno. Krajobraz jest niebiański, a wyobrażam sobie, że to co widzę za oknem to komputerowa animacja. Ktoś wstawił wielki telewizor HD i teraz wyświetla ten obraz a ja go oglądam. Nie umiem wyobrazić sobie, że jestem teraz nad Himalajami, rzeką Amur, czy nad Islamabadem. Nie umiem uzmysłowić sobie, że lecę tysiąc kilometrów na godzinę, a w Polsce jest 17:00 a w Japonii 23:00 a tutaj w samolocie czas według określonej strefy czasowej. Czas jest pojęciem względnym. Nie umiem sobie wyobrazić tego, że prawie okrążam planetę. Może dlatego, że nigdy tej planety na własne oczy nie widziałam?