Czasem lubię pisać relacje z podróży „na gorąco”, niestety najczęściej nie mamy wsytrarczająco dużo czasu na przemyślenia. Powód to brak odpowiedniego zoorganizowania ale też taki charakter. Po jednym intensywnym miesiącu, w którym żadnej minuty nie chcieliśmy zmarnować, po paru miesiącach już w domu przyszedł czas na przemyślenia.

Na spokojne konsumowanie tamtej kultury i zachowaniu ludzi.
Siedzę w ciepłym mieszkaniu na miekkej kanapie po paru dniach pracy i myślę.
I żałuję, że zdążyliśmy na samolot.
Śmieszna rzecz, bo parka, którą wzięliśmy na stopa. Pisze nam to samo.
W Chile byłam oczarowana ludźmi. Tym, że wiele osób nami się interesowało, zadawało pytania, chciało rozmawiać, po prostu miało czas. My, oczywiście ignoranci językowi, nawet nie próbowaliśmy powtórzyć sobie hiszpańskiej gramatyki ani słownictwa:) Nie szkodzi.

Największym odkryciem była informacja, że ludzie którzy żyli kiedyś w parku La Campana, w którym spędziliśmy parę dni, nie znalli jednostki czasu i potrzebowali jedynie 15minut dziennie na znalezienie a potem przygotowanie posiłku dla 8 osobowej rodziny. Tak opowiedział nam przewodnik, którego wraz z grupą lokalnych (takich niedzielnych) turystów spotkaliśmy w pod daszkiem na punkcie widokowym. Tam zdałam sobie sprawę, jak różni są ludzie w Ameryce Południowej niż my tu w tak „zapracowanej” i „bogatej” Europie.

To nie jest oczywiście powód, aby na hurra przeprowadzać się do Chile. Jednak tak naprawdę chciałabym być taka jak oni, Ci ludzie sprzed odkryć Darwina, być spokojnie przeżuwającym dzień człowiekiem. Chciałabym być tak otwarta na ludzi, jak Ci których spotkaliśmy w tamtych krajach.