Chyba każdy kto pakował się na tygodniowy urlop pamięta ten ból głowy i mętlik : ” co zabrać ze sobą”, „co jeszcze potrzeba”. Zdradzimy Wam nasz sposób na pakowanie, jak poskromić chęć wrzucenia jeszcze kolejnej pary skarpetek do plecaka. Uwaga jest on trochę ekstremalny :)
Wiecie już jak przebiegała ewolucja naszego pakowania się na przestrzeni lat i jakie podjęliśmy wyzwanie przed ostatnią podróżą, dziś powiemy o tym jak wygląda nasz proces pakowania na krótko przed wyjazdem. Kiedy planujemy dalszy wyjazd, nasze pakowanie wygląda zawsze mniej więcej tak samo.
Na kilka dni przed wyjazdem w pokoju stawiamy dwa duże wiklinowe kosze, do których wrzucamy różne rzeczy, które wydaje nam się, że dobrze byłoby wziąć. W jednym koszu lądują ubrania, w drugim wszystkie inne rzeczy. Przez kolejne dni dorzucamy do tych koszy dosłownie wszystko co wydaje się nam potrzebne. Jeśli czegoś nie mamy lub nie możemy znaleźć lub spakować (na przykład kurtka, którą na co dzień używamy), to takie rzeczy spisujemy na kartce. Kiedy w końcu widzimy, że rzeczy do spakowania jest już zbyt wiele, to …dorzucamy jeszcze kilka ;)
Dwa dni przed wyjazdem, kiedy mamy już wszystko co potrzebne, zaczynamy wstępną selekcje. Na tym etapie powinno się okazać, że połowa rzeczy jest niepotrzebna. Odrzucamy wszystko co okazuje się jednak niepotrzebne (np. ręcznik na plażę nie jest potrzebny, jeśli bierzemy i tak zwykły ręcznik szybkoschnący), da się ograniczyć ilościowo lub zastąpić je mniejszymi i lżejszymi zamiennikami. Wszystkie pozostałe rzeczy wkładamy bezładnie do plecaków, aby zorientować się w objętości i wadze bagażu.
Dzień przed wyjazdem pakujemy się ostatecznie. Wtedy zapadają najmądrzejsze decyzje i wpadają do głowy najlepsze pomysły jak ograniczyć ilość zabieranego bagażu.