Jedziemy wlasnie do Bangkoku. K. spi na kolanach R., a wokol naszego autobusu szaleje bezdeszczowa burza z piorunami. W podrozy czujemy sie najlepiej.

Wczoraj, w Siem Reap wstalismy o 4:15 rano, pol godziny pozniej przyjechal po nas kierowca tuk-tuka, a o 5:20 juz razem z tlumem turystow czekalismy na wschod slonca nad Angkor Wat. Ale nasza cierpliwosc szybko sie skonczyla i zwiedzilismy cala swiatynie zanim jeszcze slonce wzeszlo na tyle wysoko, by wszyscy turysci opanowali ruiny. Nasze zwiedzanie trwalo 11 godzin!!

W tym czasie obeszlismy kilkanascie swiatyn, a w nich przestapilismy setki meczacych progow, wypilismy 7 litrow wody (wszystko niemal na biezaco wypacajac) i zjedlismy cale dwie paczki ciasteczek. Pomijajac pol-bulke, zimna kawe oraz odrobine arbuza i banana rano, to bylo wszystko. Wedlug prognozy, wczoraj bylo w Siem Reap okolo 39 stopni, oczywiscie w cieniu! Wrocilismy do domu po 16-stej i niemal natychmiast wykonczeni zasnelismy. Na dobre obudzilismy sie dopiero dzisiaj, o siodmej rano i caly wczorajszy dzien wydaje sie byc tylko dziwnym snem…

A dzis po krotkim shoppingowym wypadzie do miasta wykazalismy sie najwyzszym profesjonalizmem podrozniczym. Nie dosc, ze jechalismy tania i lepsza taksowka niz ostatnio, to dojechalismy do granicy w niecale 2 godziny, a po kolejnej polgodzinie mielismy juz w paszportach wbite wyjazdowe wizy kambodzanskie, wjazdowe tajskie i za soba jazde tuk-tukiem na dworzec autobusowy za wytargowana cene 800 bahtow. A nawet mielismy juz bilety na autobus w kieszeni. I tak jedziemy majac nadzieje, ze wieczorem hotel bedzie mial jeszcze wolne miejsca i kogos w recepcji, bo nie robilismy rezerwacji.

W rekordowym tempie od wyjscia z autobusu w Bangkoku zlapalismy taksowke i dojechalismy do hotelu, w ktorym znalazl sie dla nas dokladnie ten sam pokoj, w ktorym nocowalismy przed dziesiecioma dniami. Jestesmy mistrzami! Jutro jednak, z litosci dla pracownikow, wywiezimy zawieszke „do not clean the room”, mistrzami porzadku wszak nie jestesmy.

Przejdzmy jednak do czesci popularno-naukowej posta, wspomagajac sie wlasnymi obserwacjami i wiadomosciami z internetu.

Granica tajsko-kambodzanska jest bardzo wyrazna. Kambodza, ponoc jeden z najbiedniejszych krajow na swiecie jest sucha. Sucha i brudna. 2/3 ludnosci zyje tu z rolnictwa, przy czym rolne to zaledwie 1/3 kraju. Sprowadza sie to do tego, ze po prostu co jakis czas mozna spotkac chudego czlowieka wypasajacego rownie chude jak on krowy, stojace w piekacym sloncu, podgryzajace uschnieta trawe lub przechodzace akurat przez glowna ulice.

 A wszedzie wokol rownina jak okiem siegnac i podeschniete pojedyncze drzewa. Czasem tez mozna zobaczyc jak ktos orze swoje poletko z pomoca dwoch ledwo-idacych krow lub prowizorycznego traktorka. Niekiedy wokol domu biega tez kilka wychudzonych podskubanych kurczow wygladajacych jak mikro-strusie.
 

W miescie natomiast i przy kazdej swiatyni (w kompleksie Angkor) na kazdym rogu male dzieci wyciagaja rece po pieniadze. Kazdy kto czyms handluje lub cos oferuje (tuk-tuka, masaz, jedzenie) nawoluje do siebie i nie pozwoli przejsc obok siebie obojetnie. „Madame, mister, special price for you, discount, please buy, you come back?” Wszystko to przypomina nieco Maroko, ale jednak ludzie nie chca sie targowac, handel nie sprawia im zadnej frajdy, robia to, bo sa biedni i potrzbuja pieniedzy. Ponoc 1/3 spoleczenstwa zyje tu za mniej niz dolara dziennie.. W Tajlandii nikt nie zebrze, nikt nie grzebie w smietnikach, a jednym pick-up’em jedzie nie wiecej niz 10 osob. Nie trzeba oganiac sie od sklepikarzy.

Ale Tajlandia jest tajska od ponad osmiuset lat. Przez pewien czas byla pod protektoratem francuskim, ale zawsze niepodlegla. 230 lat temu pewien general zrobil przewrot, mianowal sie krolem i od tej pory jego kolejni pra- wnukowie zasiadaja na tronie. Wszyscy swojego krola kochaja, wszedzie widac jego zdjecia i kwiaty posadzone dla niego. Ludzie sa pomocni i wydaja sie byc szczesliwi.
Tymczasem Kambodza chwile byla niepodlegla, a potem wchodzila w sklad indochinskiej kolonii francuskiej, byla tez chwile Pakistanem Wschodnim, a chwile pod skrzydlami Indii. Byl krol i jego zabojstwo, byla interwencja ZSRR, a w koncu byli Czerwoni Khmerzy. Obecny krol, ktorego ojciec wepchnal na tron ma wyzsze wyksztalcenie europejskie… artystyczno-taneczno-baletowe!
Wczesniej tez nie bylo bardziej stabilnie. Najwiekszy krol-budowniczy w dziejach, panujacy blisko 900 lat temu zmienil religie oficjalna kraju z hinduizmu na buddyzm. Wzniosl kompleksy swiatyn, zbudowal setki kilometrow drog, sieci kanalow irygacyjnych, setki szpitali, itp., itd.. Ale gdy tylko umarl religie z powrotem zmieniono na hinduizm, a buddyjskie posagi w swiatyniach okaleczono. Okazalo sie tez, ze wszystkie budowy, reformy i modernizacje wyczerpaly niemal wszystkie zasoby kraju.

I tak obija sie Kambodza od setek lat o wszystko co jej sie przydarza probujac znalezc swoj cel i szczescie. Jednak nie jest zbyt zdecydowana. Ma bogata tradycje, np. nazwa jej waluty – riel, to nazwa ryby (suma), ktora spotkac mozna w wodach Mekongu. I co z tego skoro jeden riel wart jest mniej niz 1/10 polskiego grosza, a wszystkie bankomaty wyplacaja tylko i wylacznie amerykanskie dolary, ktore sa jedyna sluszna waluta obiegowa?

 A co z najwazniejszym kambodzanskim zabytkiem – kompleksem swiatyn Angkor? Wlasciwie od szesnastego wieku byl on zakazany i zarastal dzungla. Ogromna czesc murow sie zawalila, niektore swiatynie porosly ogromne drzewa. Potem o swiatyniach ktos sobie niechcacy przypomnial i… tak zaczelo sie ich rabowanie i wywozenie. Oczywiscie rownoczesnie Francuzi (kto inny jak nie kolonizatorzy) zaczeli prowadzic tam badania i prace renowacyjne (z pewnoscia biorac cos w zamian). Pozniej byla wojna, potem ZSRR i w koncu Czerwoni Khmerzy. To co ostalo sie z tych swiatyn przez te wszystkie trudne lata, jest od 1992 roku odbudowywane i zabezpieczane. Francja, Indie, Chiny, Japonia, Niemcy, Australia, a nawet Czechy – kazdy kraj wklada w to jakis budzet (zapewne podskubujac przy okazji cos dla swoich mniej lub bardziej oficjalnych kolekcji muzealnych).

 A co na to ludnosc Kambodzy? Chyba gdyby nikt im nie dal pieniedzy, nikt nie zainteresowal turystow i nikt nie przyjezdzal, nie wynajmowal tuk-tukow, przewodnikow i nie kupowal wody i pamiatek, to porzuciliby te swiatynie na kolejne tysiac lat, bo po coz innego im sa one potrzebne?

Tymczasem duch kolonizacyjny zyje na Polwyspie Indochinskim dalej.

Na tajskiej wyspie Koh Chang mieszkalismy u Holendrow, ktorzy osiedlili sie tam, wydaje sie, na stale. Prowadza wioske bungalowow, zatrudniaja Tajow i jest im tam dobrze. Z kolej w kambodzanskim Siem Reap wlascicielem naszego hotelu byl Anglik. Mieszka w Kambodzy od dawna, a mimo to wciaz jest nieopalony, ma problemy zoladkowe i serwuje gosciom kanapki z bekonem, a marmurowe posadzki w jego domu nie wydaja sie odzwierciedlac problemow swojego kraju…